Inne teksty, Polityka

Kto staje na szczycie

W polityce pod wieloma względami jest tak, jak w górach. W obu przypadkach najgorzej wychodziłam na sytuacjach, w których w sprawach mnie dotyczących pozwalałam decydować kolegom, ufając w ich umiejętności, rozsądek, doświadczenie, poczucie odpowiedzialności czy dobre intencje. Parę razy nie osiągnęłam zamierzonego górskiego celu, parę razy odpuściłam forsowanie własnej agendy po trupach, na rzecz agendy kolegów (przecież też na pewno chcieli dobrze i mieli swoje racje). Okazywało się następnie, że jeśli coś w polityce tworzonej przez kolegów nie jest na ostrzu noża i po trupach to znaczy, że albo ci nie zależy, albo nie masz racji (i zupełnie zdaje się nie przeszkadzać tu nikomu, jeśli w dłużej perspektywie okazuje się, że i koledzy racji kompletnie nie mają). A jeżeli w górach nie byłaś na szczycie, to znaczy, że nigdzie nie byłaś.

Pamiętam sytuację, w której jako jedyna w 6-osobowej, parytetowej grupie zaoferowałam się sprowadzić w dół (przez lodowiec) osobę z atakiem choroby wysokościowej. Reszcie bardzo zależało na tym, by nazajutrz próbować szczytu. Nie osiągnęli go jednak, więc po sprowadzeniu koleżanki już następnego dnia, na ich prośbę, wróciłam do góry, by partnerować w kolejnej próbie jedynemu koledze, który czuł się na siłach, by ją podjąć. Parę godzin snu i śmigamy, świetnym tempem, wyprzedzając wszystkich. To mnie, niestety, nie martwi i nie zastanawia, dobrze zaaklimatyzowana, ale wykończona psychicznie i fizycznie bieganiem góra-dół, logistykę tego przejścia pozostawiam jemu i ufnie za nim idę. O świcie, na przełęczy pod szczytowym podejściem na moment intryguje mnie, dlaczego wszyscy stoją i niemal nikt nie rusza w górę, ale odpuszczam rozkminy. Migiem ruszam za kolegą ostrym zboczem, choć na stare i dziurawe treki nie mam nawet założonych raków, a przede mną najstromszy odcinek całej drogi. W połowie podejścia już rozumiem: ja trzęsę się z zimna, idąc – a raczej walcząc o każdy stopień w lodowej skorupie – w cieniu, tymczasem na przełęczy od dawna jest już słońce. Na wysokości 5000npm robi ogromną różnicę. Wszyscy rzecz jasna czekają, aż słońce ogarnie całą szczytową kopułę, by mieć dogodne warunki do wejścia. Bo po co bezsensownie cierpieć. To najzimniejsza pora całej doby, ja mam na nogach dziurawe buty, na których nie mam raków, szczyt jest oblodzony. Próbuję założyć te raki w połowie zbocza, usiłując jakoś utrzymać równowagę, ale zlodowaciałe palce już nawet nie chwytają pasków. Wiem, co mam robić – rzucam koledze, że zaczekam na niego na przełęczy i pędem rzucam się w dół (pierwszy i ostatni raz, kiedy zjechałam na tyłku w wysokich górach, nie róbcie tego w domu). Kiedy trafiam z powrotem w pasmo słońca już po kilku minutach wraca mi czucie w kończynach, po kolejnych kilkunastu – względny cieplny komfort. Wkrótce nadchodzi zadowolony z zaliczonego szczytu kolega. Następnego wieczoru, kiedy wszystkie i wszyscy jesteśmy znów w dolinie, oczekująca nas koleżanka wita nas słowami: „Nasz bohater!” – skierowanymi rzecz jasna prosto do kolegi, któremu jako jedynemu z całej szóstki udało się stanąć na szczycie.

Uważam, że ta historia jest bardzo dobrą metaforą funkcjonowania kobiet w polityce, a nie tylko w górach. Projekty polityczne wzrastają i prą naprzód ze wsparciem i dzięki ofiarności kobiet, nie oglądając się jednak przesadnie na ich potrzeby, ich dziurawe buty, niewyspanie, dygotanie z zimna, czy brak raków na oblodzonym zboczu. W końcu liczy się cel, a celem jest pójść i dojść, a nie służyć komukolwiek poza sobą troską albo dobrą radą (nie mając jednocześnie żadnego problemu z oczekiwaniem wsparcia dla siebie). Trzeba też iść szybko, jak najszybciej, być ciągle przed innymi. Czekanie na słońce, komfort, troska o siebie i kogoś to opcja dla mięczaków. A szczęśliwym trafem na ostatnim odcinku drogi wsparcie i partnerstwo nie są już zwykle wcale aż takie niezbędne.

Jesteś kobietą i chcesz coś osiągnąć, gdzieś stanąć? Nawet na moment nie możesz tracić czujności, cedować najmniejszych decyzji na kogokolwiek – nikt nie zadba o twoje interesy nawet w przybliżeniu tak dobrze, jak ty sama. Decyzje podejmowane przez kolegów, liderów tych przedsięwzięć, przysłużą się finalnie im samym i nikt nawet nie będzie tego szczególnie kwestionować.

Dlatego, na fali ostatnich pogłosek o – jakże potrzebnej! – perspektywie połączenia lewicowych list w jesiennych wyborach myślę sobie: dość zdawania się na decyzje kolegów. Ile daje Adriana Zandberga czy Roberta Biedronia (oraz ich bliskich kolegów) kogutowanie, to pokazały dość dobrze ostatnie wybory. Nie chcę więcej zdawać się na ICH decyzje. Chcę połączenia lewicowych list w duchu oddolnym, włączającym, transparentnym i demokratycznym, z faktycznymi decyzjami kobiet. Jeśli to połączenie ma odbyć się na innych zasadach, na ich zasadach – nie zmieni się nic. Może jeden, drugi czy trzeci na chwilę znajdzie się na szczycie i zbierze pochwały, jednak zastępom osób (przede wszystkim kobiet) towarzyszącym im w tej drodze pomoże to najwyżej nabawić się urazów. Oraz przede wszystkim – taka indywidualna, krótka wycieczka na szczyt nie będzie miała wiele wspólnego z osiągnięciem celu. Celem wiarygodnej lewicowej polityki jest troska o to, by wędrówka odbywała się jednak wspólnymi siłami oraz bez strat w ludziach. Jak pokazuje powyższy przykład, całkowicie możliwe – przy odpowiednich priorytetach i planowaniu – jest nawet wspólne zdobywanie szczytu. Celem wiarygodnej lewicowej polityki jest nie zostawić nikogo po drodze. „Liderzy” – jeśli macie odrobinę oleju w głowach, usuńcie się w cień, puśćcie przodem koleżanki i zatroszczcie się o ich elementarne wyposażenie (w biorące miejsca). Jawny proces układania list, oparty na poparciu danych kandydatur. Źadnych jedynek za hajs, żadnych jedynek w kluczu towarzyskim. Wystarczy. W jesiennych wyborach parlamentarnych realnie dostępną opcją musi być prawdziwie demokratyczna i feministyczna lista – wyłoniona w oparciu o demokratyczny i jawny mechanizm, a nie o pieniądze lub te „właściwe” znajomości – albo lewicy przez kolejnych kilka lat znów nie będzie wcale.

***

Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku 11 czerwca 2019 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *