Feminizm

Męski przywilej – licencja na panowanie

Myśląc o równości lub jej braku skupiamy się zwykle na negatywnych zjawiskach i procesach. Takich, które różnym osobom z różnych (zawsze systemowych) powodów utrudniają czy uniemożliwiają dokonywanie swobodnych życiowych wyborów. Tymi „powodami” bywają: płeć, rasa, wiek, orientacja psychoseksualna, stopień zamożności, wykształcenia, klasa, wyznanie, szeroko pojęte pochodzenie (i inne). Systemowo utrudniające życie procesy i zjawiska nazywamy dyskryminacją, a w naszych staraniach o powszechną równość wypowiadamy walkę właśnie jej przejawom. Przyjmujemy w ten sposób bezwiedne założenie, że stanem wyjściowym jest w naszej kulturze neutralność oraz równowaga – wystarczy „usunąć” dyskryminację, by nastała zdrowa, wszystkie strony satysfakcjonująca równość. Nie tak szybko, jednak. Na drodze równych praw i równych szans stoi nam coś jeszcze, lustrzane odbicie dyskryminacji – przywilej.

Na hasło: przywilej myślimy najczęściej: kobieta (szczególnie w ciąży), matka z dzieckiem, ktoś starsza_y. Za „przywileje” uznajemy wszystko to, co pozwala tym osobom w miarę normalnie funkcjonować w ich uwarunkowaniach – wolne miejsce w autobusie, dopłatę do leków, płatny urlop na urodzenie dziecka. Czasem za przywilej bierzemy puste, czysto dekoracyjne gesty – podanie płaszcza, odsunięcie krzesła. Nie, nie o to chodzi. Chodzi o to, że u osoby dyskryminowanej na każdym etapie życia stale, mocno i negatywnie zniekształcany jest (na skutek uprzedzeń i stereotypów) jej obraz samej siebie. I o to, że w przypadku osoby uprzywilejowanej mamy do czynienia z odwrotnym zjawiskiem.

Osoby obdarzone przywilejem z (wielką!) pomocą życiowych okoliczności każdego dnia na nowo pielęgnują w sobie poczucie „normalności”, racjonalności, słuszności, dopasowania do świata i jego wymagań. Towarzyszy im przekonanie o swojej adekwatności wobec sensownego ładu, którego są częścią – choćby dla pozostałych ład ten był koszmarem. Dzieje się tak, ponieważ przywilej znacząco ułatwia uzyskanie rozmaitych zasobów: relacji, szans, narzędzi, prowadzących do społecznych, politycznych i ekonomicznych korzyści. Formy i przejawy przywileju są powiązane z konkretną społecznością oraz jej kulturą.

Z racji na niewidoczność przywileju (przywykamy do niego tak, że staje się przezroczysty), osoby nim dysponujące posiadają też najczęściej silne przeświadczenie o tym, że wszystko co osiągają zawdzięczają tylko i wyłącznie sobie. Po ich stronie jest bóg, opatrzność, szklane ruchome schody i struktury władzy. Ktoś, kto ma przywilej zawsze wie „jak jest”; wie, co jest „naprawdę ważne”, co racjonalne, co dobre a co złe, co mądre, co głupie. Zawsze może liczyć na info zwrotne od systemu z miłą adnotacją: słyszę co mówisz, zgadzam się, w pełni to popieram! Grupy osób posiadających przywilej socjalizowane są do życia ze świadomością, że ich indywidualna perspektywa jest perspektywą powszechną: wyjściową, obowiązującą oraz całościową. Jedyną możliwą – jedyną „prawdziwą”, „etyczną” i „słuszną”.

Niektóre z kryteriów przywileju są widoczne gołym okiem, jak wiek, płeć czy (nie)pełnosprawność. By zauważyć inne, jak orientacja psychoseksualna, narodowość, wykonywany zawód, klasa – trzeba czasem podejść trochę bliżej. Niektóre z przywilejów towarzyszą ludziom przez całe życie, inne się zmieniają. Na niektóre możemy mieć wpływ, na inne nie mamy go wcale. Przywilejami dysponują zwykle biali hetero mężczyźni, którzy w kółko o sobie opowiadają calutką ludzką historię, a także współczesność; siebie do znudzenia obsadzają we wszystkich rolach głównych i pod siebie piszą nasze wspólne normy. Dodatkowo, na mocy przywileju przyznają sobie niepisane prawo pouczania i dyscyplinowania innych (zobacz też mansplaining) oraz przywilej narzucania reszcie, o czym mówić i w jaki sposób mówić – by w ogóle zostać wysłuchaną. Jeśli mówi się o „właściwej” perspektywie i „istotnych” sprawach – czyli o wszystkim, co wzmacnia przywilej – wysłuchają, docenią, bywa, że nagrodzą (świetnie wie o tym każda z agentek patriarchatu). Jeśli mówi się o czymś innym, nie daj bogini: o sobie, własnym głosem, na własnych zasadach – w najlepszym wypadku ląduje się w wąskiej przegródce z napisem: tematy kobiece. W najgorszym – w więzieniu albo nawet grobie.

Wobec karlejących praw reprodukcyjnych kobiet coraz bardziej kontrastowo odznacza się męski przywilej seksualnej i rozrodczej autonomii. Mężczyźni coraz śmielej korzystają też z przywileju pouczania, jak i kiedy powinnyśmy uprawiać seks, stosować antykoncepcję, jak i kiedy rodzić. Co czuć, kiedy jesteśmy gwałcone i co czuć, rodząc dziecko z gwałtu. Nikt nie kwestionuje dyktatu ich krótkowzrocznych opinii; opinii osób, które nigdy nie będą w ciąży i – o ile nie trafią do więzienia – prawdopodobnie nie doświadczą gwałtu. Wręcz przeciwnie. Programy publicystyczne, komentarze prasowe, parlamentarne mównice i kościelne ambony obfitują w perspektywę męskiego rodzaju i tegoż przywileju. W temacie przerywania ciąży, dotyczącym w szczególności kobiet, dominujący jest konglomerat opinii uznawany za wiążący oraz wartościowy wyłącznie dlatego, że odzwierciedla realne interesy mężczyzn.

Męskie przywileje są tak rozległe, jak sama kultura. Najbanalniejszym spostrzeżeniom mężczyzn automatycznie przyznaje się rangę autorytetu, a nawet prestiżu. Nie przerywa im się nawet, gdy plotą trzy po trzy, nie ma zwyczaju kwestionowania z góry ich kompetencji, wiarygodności, krytykowania ubioru ani też wyglądu. Mężczyźni są nieporównanie mniej narażeni na uprzedmiotowienie czy seksualizację – eksploatując jednocześnie przywilej uprzedmiotawiania i seksualizowania kobiet. Wolność od przemocy seksualnej to jeden z najbardziej godnych pozazdroszczenia męskich przywilejów, ale daleko ważniejszy wydaje się inny: „Dlaczego ona z nim jest, mimo że on ją bije?” – pytamy i rozliczamy drobiazgowo z każdej odpowiedzi. „Dlaczego on ją bije, mimo że z nią jest?” – nie pytamy nigdy, nie żądamy wyjaśnień. Bo tak po prostu jest i to nas nie dziwi. Prawo do (bezkarnego) stosowania przemocy fizycznej i seksualnej, szczególnie wobec kobiet – to jeden z największych i najbardziej szokujących męskich przywilejów, tolerowany powszechnie przez setki i tysiące lat, nadal. Dlatego też w kółko uczymy dziewczęta, jak uniknąć gwałtu zamiast uczyć chłopców, aby nie gwałcili.

Mordowanie, gwałcenie, terroryzowanie – spróbujmy rozpatrzyć właśnie jako przywileje, wpisane w kulturową męskość, doprowadzoną konsekwentnie do jej własnych granic. Umawiamy się tego nie widzieć i o tym tak nie mówić. W przypadku przemocy, morderstw i aktów terroru, w przytłaczającej większości dokonywanych przez mężczyzn – czyny te uzasadniamy każdorazowo protezami indywidualnych, złożonych motywów: niepoczytalność, afekt, trudne dzieciństwo albo testosteron. Dlaczego jako społeczeństwo nie powiemy sobie po prostu otwarcie? Toksyczną, hegemoniczną męskość chcemy i będziemy chronić oraz pielęgnować, bo władza i męskie przywileje wymagają ofiar! Byłoby to daleko uczciwsze podejście.

Jest taka baśń o nowych szatach króla, baśn o konformizmie, która nieźle ilustruje sedno przywileju. Z jednej strony, osobę ustrojoną w „szatę” przywileju widzimy taką, jaka ona jest – nagą. Mamy własne osobiste zdanie o jej „nagich” zachowaniach oraz przekonaniach. Z drugiej strony, materia kulturowych znaczeń (choćby przezroczysta) chroni tę osobę i chroni jej status; z szaty czyni symbol władzy, szanowany przez ogół. W efekcie onieśmiela i ciężko o tej nagości wprost i bez ogródek wyrazić odrębną opinię, tym bardziej taką, która zyska posłuch. Taka wymuszona uległość, niemożność ekspresji, czasem kończy się formami biernej agresji, czasem sprowadza frustrację, resentyment, wrzody. To ciągłe dławienie się sądami, których nikt nie słucha i obeserwacjami nagminnie lekceważonymi czy podważanymi. Król naprawdę musi się natrudzić, by swoim zachowaniem wyprowadzić swój dwór z równowagi, by doczekać się jakiejkolwiek stanowczej reakcji. Samolubne, aroganckie poczynania króla toleruje się tak, jak przez ostatnie 23 lata tolerowany był tzw. aborcyjny kompromis, w swojej istocie będący dyktatem. Dopiero jasno wyrażane plany mordowania i torturowania skłaniają do wyartykułowania okrzyku niezgody.

Tak więc połowa równości to wolność od dyskryminacji – drugą połową byłaby wolność od niesprawiedliwego (męskiego/hetero/cis/białego etc.) przywileju. Równouprawnienie kobiet to nie proces przebiegający kosztem mężczyzn, lecz proces przebiegający kosztem kulturowego przywileju, który im właśnie przypada w udziale – w tym cała różnica. Nikt nie domaga się przecież prawa do systematycznego prześladowania, umniejszania, gwałcenia czy też zabijania cisheteromężczyzn. Zarabiania systemowo więcej niż oni, zamykania ich w domach bo „taka jest ich rola”, przeznaczania ich żywych ciał i prawidłowo funkcjonujących organów na przeszczepy bo „ochrona życia” (niezależnie od ich decyzji, wbrew ich ludzkim prawom). Domagamy się wolności od czyjegoś przywileju, by to nas zamykać, prześladować, umniejszać, torturować, gwałcić.

Z tego samego powodu nie powtarzajmy przesadnie często, ani nie rozstrzygajmy dyskusji o równości słowami, że równouprawnienie jest ważne i potrzebne, ponieważ wyzwala też mężczyzn. Choć to sama prawda, to jednak nieustanne podkreślanie faktu, że wyzwala też mężczyzn (na co dzień nieporównanie mniej zagrożonych przecież prześladowaniem, umniejszaniem, gwałtem i maltretowaniem!) – wzmacnia męski przywilej, że tylko to, co ważne z męskiej perspektywy jest istotne, potrzebne, wzniosłe i warte uwagi. Samo mówienie otwarcie o sobie, własnych doświadczeniach i swoich uczuciach bywa automatycznie traktowane jako zamach na uczucia i pozycję mężczyzn. Mówienie o sobie z pominięciem mężczyzn, podejmowanie niezależnych działań bez oglądania się na męską zgodę, komfort, ego – bywa zaś wystarczającym powodem zdziwienia, oburzenia, podstawą formułowania zarzutów o odwrotny seksizm.

Tymczasem, my jesteśmy ważne. Nasz polityczny postulat to rzeczywistość na równi przyjazna kobietom, mężczyznom, wszystkim innym płciom i tzw. mniejszościom (które wbrew „racjonalności” języka męskiego przywileju – stanowią przecież większość). Rzeczywistość różnorodna, poważnie i z szacunkiem odnosząca się do wszystkich autonomicznych życiowych wyborów. Postulat nieosiągalny, póki z szacunkiem odnosimy się głównie do tego, co wzmacnia hierarchię władzy, służąc przede wszystkim toksycznej męskości i jej przywilejom. Powiedzmy to sobie otwarcie i zacznijmy konsekwentnie stosować w praktyce: król jest nagi, przywilej zbędny i czas im obu wypowiedzieć służbę.

Przypadkowa i niewyczerpująca lista męskiego przywileju do samodzielnego rozwinięcia i/lub uzupełnienia:

Przywilej kontrolowania płodności kobiet.

Przywilej porzucania swoich dzieci, szczególnie niepełnosprawnych, bez żadnych konsekwencji.

Przywilej wymagania opieki emocjonalnej od innych – i otrzymywania jej.

Przywilej nie wykonywania pracy opiekuńczej.

Przywilej uzyskiwania pracy opiekuńczej i reprodukcyjnej od kobiet za darmo.

Przywilej nieuznawania pracy opiekuńczej i emocjonalnej za pracę.

Przywilej posiadania lub nieposiadania dzieci bez narażania się na presję i/lub krytykę.

Przywilej życia w poczuciu reprezentowania „normy” i przywilej oceniania wszystkich poza normą.

Przywilej bycia domyślnym człowiekiem w języku.

Przywilej znajdowania się na szczycie symbolicznej i faktycznej hierarchii społecznej.

Przywilej stanowienia większości w polityce, nauce, sztuce etc.

Przywilej mówienia i pisania o swoich refleksjach i doświadczeniach jako o refleksjach i doświadczeniach ludzkich i uniwersalnych.

Przywilej posiadania praw (ponieważ kobiety nie posiadają praw, a je „otrzymały”, wszystko to, co zostało „ofiarowane” można też odebrać; przypadek prawa do aborcji potwierdza tę smutną regułę).

Przywilej posiadania domyślnie tego samego nazwiska przez całe życie.

Przywilej uchodzenia za eksperta i/lub autorytet.

Przywilej zabierania głosu w dowolnym momencie.

Przywilej przeklinania, walenia ręką w stół oraz stosowania agresywnej retoryki w sytuacjach i dyskusjach publicznych – bez narażenia się na krytykę czy choćby zdziwienie.

Przywilej niekwestionowania własnych przekonań.

Przywilej arbitralnego rozstrzygania, co jest ważne, a co nieważne.

Przywilej odkrywania własnego ciała publicznie bez konsekwencji.

Przywilej niedowiadywania się o własnym ciele na każdym etapie życia, że jest „grzeszne”, „niemoralne”, „nieczyste” czy „nielegalne” (jak ludzkie sutki mogą być nielegalne, tak swoją drogą?).

Przywilej decydowania, który sport jest „narodowy”.

Przywilej nie natykania się co i rusz na obrazy pokazujące twoją płeć pobitą, poniżaną, dręczoną i maltretowaną. Przywilej nie nazywania takich przedstawień twojej płci „sztuką”, „rozrywką” albo „modą”.

Przywilej bezkarnego stosowania przemocy wobec kobiet, szczególnie tych najbliższych.

Przywilej wyrażania oceny fizycznej atrakcyjności kobiet bez pytania ich o zgodę.

Przywilej wyrażania ocen dotyczących seksualnej aktywności kobiet.

Przywilej wolności od przemocy seksualnej i przemocy ze względu na płeć.

Przywilej przypisania sobie autorstwa cywilizacji, świata oraz człowieka.

Przywilej uzurpacji, że bóg jest mężczyzną (poważnie!).

Przywilej oczekiwania od kobiet (szczególnie feministek), że będą odpowiedzialne za równościową edukację mężczyzn.

Przywilej przerzucania odpowiedzialności za własne słowa i czyny na innych, najczęściej na kobiety („zobacz do czego mnie zmuszasz”, „sprowokowała mnie”, „mogła się ubrać inaczej”, „nie masz poczucia humoru”).

Przywilej ignorowania swojego przywileju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *