Ostatnio mam wątpliwość/refleksję, czy da się, albo nawet czy *warto*, być obecnie osobą piszącą zawodowo teksty, publicystyczne czy polityczne. Szczególnie w warunkach, kiedy zawodowa publicystyka wiąże się z rosnącym uprzywilejowaniem – ponieważ w prekaryzujących się mediach często nie jest to uprzywilejowanie w wymiarze finansowym, tym bardziej staje się związane ze środowiskowym prestiżem. Oraz luksusem posiadania na własność swojego czasu w wymiarze zdecydowanie większym, niż posiada go zdecydowana większość.
Nieustanne, dyktowane presją czasu oraz pieniędzy/odbioru tworzenie abstrakcyjnych narracji oraz spekulacji, aplikowanie do wszystkiego perspektywy krytycznej, nawykowe zbijanie prawdziwych albo rzekomych argumentów monologowaniem we własnym one-woman-show musi odciskać piętno na sposobie myślenia, postrzegania siebie i innych, na sposobie komunikowania się. Odcina moim zdaniem od rzeczywistości na rzecz tego, co każdy_a z nas ma w głowie. I wiem: publikowanie rzadziej oznacza, że taks osoba w obowiązujących realiach nie zdoła utrzymać się wyłącznie z pisania. Drukuje się więc dużo, często i monotonnie. Koło się zamyka.
Nie jestem już w stanie czytać większości polskich publicystów i publicystek, także tych „młodych, lewicowych, progresywnych”. Jestem cholernie zmęczona brakiem wrażliwości, rzetelności, głębi i – emocjonalnej oraz intelektualnej – uczciwości w tym, co czytam. Jestem zmęczona i rozczarowana nieustannym budowaniem przekazu wokół wciąż tych samych kilku tez, gdzie o ich wartości i atrakcyjności decyduje retoryczna sprawność trafienia w oczekiwania lub umiejętność dowalenia komuś (mniejsza o to, czy słusznie, byleby widowiskowo).
Odczuwam rosnący opór wobec zajmowania się polityczną publicystyką (i polityką) w taki sposób. To nie jest kurde plebiscyt na wyszczekanie ani popularność, tu nie chodzi o niczyją indywidualną fajność czy pozycję, potwierdzaną wciąż na nowo kilka razy w miesiącu lajkami i komentarzami w banieczce. Jeśli nie denerwujesz się przed opublikowaniem tekstu, jeśli pisząc go, nie czujesz na sobie ciężaru odpowiedzialności za zawarte w nim tezy, jeśli masz za każdym razem absolutne przekonanie co do słuszności tego, co piszesz, jeśli wciśnięcie enteru i puszczenie twoich politycznych myśli w świat przychodzi ci często i lekko – to przykro mi, najwyraźniej robisz coś źle i ja, osobiście, już nie chcę cię czytać. Myślę, że niewiele tracę.
Co i kogo chciałabym czytać? Chcę czytać osoby pamiętające, że polityczna publicystyka to też publiczna służba i wychodzące poza wąską grupkę wciąż tych samych 5 do 10 osób. Na początek zdecydowanie polecam Małgorzatę Maciejewską i jej wiadro dyskursu – niestety, takich rzetelnych, dogłębnych analiz, jakie ona pisze nie zobaczycie w lewicowych mediach płacących autorom (autorkom zdecydowanie rzadziej). Na „wolnym rynku” opinii coś najwyraźniej nie pykło dokładnie tak samo, jak na tym uregulowanym lewicowo-środowiskową sztamą.
***
Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku 2 czerwca 2019 r.