Za dwa dni lewica ma ogłosić pełne listy wyborcze. O których już teraz wiadomo, że będą – dosłownie – ch**owe. Pardon, totalnie zdominowane przez mężczyzn w biorących miejscach. I teraz:
1. Trzeba głosować na lewicę, bo:
– jest, wreszcie!
– brakuje w polskiej polityce lewicowego programu,
– pojawia się szansa na dywersyfikację opozycji, rozbicie duopolu,
– bo PiS jest zagrożeniem, szczególnie w kontekście perspektywy uzyskania konstytucyjnej większości.
2. Co na to lewica?
– jest – pod skompromitowanym i budzącym wiele oporów szyldem SLD, skoro jeden pan zechciał i potrafił wystrychnąć na dudka dwóch innych panów,
– nie mówi o programie wcale,
– zachowuje się dokładnie jak liberałowie, biorące miejsca list układając z ustosunkowanych dziadków i dobrych kolegów, spektakularnie olewając świetne kandydatki oraz parytetowe oczekiwania wyborczyń (co, umówmy się, jest mocno symbolicznie i nie wróży dobrze sensowności ani wiarygodności całego przedsięwzięcia, zwłaszcza w kontekście nazwisk jedynek z okręgów mandatowych),
– a przy tym wszystkim PiS ciągle jest realnym i wielkim zagrożeniem, zwłaszcza w kontekście perspektywy uzyskania konstytucyjnej większości.
To jeszcze raz, powiedzcie mi – kto tu jest infantylny i nieodpowiedzialny? i w ogóle nie myśli pragmatycznie w kontekście wyborów?
Czy ja – bo na głos zastanawiam się, czy przełamanie obrzydzenia i głosowanie na takie listy opłaci się chociaż kilkoma sensownymi mandatami dla dobrych kobiecych kandydatur, które będą w Sejmie pracować na rzecz lewicowych postulatów, a nie tylko uprawiać jałowe parcie na szkło w mediach (pozdro dla katowickiej jedynki z tego miejsca!).
Czy oni – popełniając te wszystkie niesmaczne i głęboko nieracjonalne rzeczy i twierdząc jednocześnie, że nie ma wyjścia, no i po prostu trzeba na nich głosować.
Jaka w zasadzie jest różnica między politycznym szantażem anty-PiS i anty-POPiS? Bo ja, póki co, widzę głównie cechę wspólną – racją bytu jednego i drugiego jest ego kilku facetów, poświęcających merytoryczną polityczną strategię (ale przede wszystkim dobro państwa, społeczeństwa oraz rację stanu!) w imię własnych krótkowzrocznych ambicji oraz kosztem kobiet.
Chciałabym, rzecz jasna, by lewica wygrała wybory (te oraz kolejne), chciałabym bardzo, by wydarzyło się przełamanie duopolu i jeszcze bardziej, by nigdy nie wydarzyła się pisowska konstytucyjna większość. I chcąc tego wszystkiego chciałabym też mieć świadomość, że głosuję na listy, które coś mają na celu, doprowadzą do faktycznych politycznych zmian, a nie tylko wprowadzą do politycznego, zastanego krajobrazu kilku nowych mądrali, co szybko wkomponują się w otoczenie, zdziadzieją sami i tyle z nich będzie pożytku, że będzie można robić o nich memy.
Dla mnie gwarancją, albo przynajmniej dużym potencjałem takich zmian są realnie parytetowe listy wyborcze – parytetowe w aspekcie miejsc biorących dla kobiet. Takich list nie będzie (wszystko na to wskazuje) i to wy, mając głęboki obowiązek skutecznego szukania wyborczego poparcia dla lewicy – macie to głęboko w nosie. Ewentualne konsekwencje waszej egoistycznej nieodpowiedzialności poniesiemy wszystkie oraz wszyscy. Ale wszystkie bardziej. Aha. Jeśli szantaż się nie uda, to oczywiście po wszystkim powiecie nam, że to nasza wina.
***
Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku 17 sierpnia 2019 r.